Schizofrenia paranoidalna – pamiętnik pacjętki

– Chciałabym zgłosić się do Pana do pracy. Słyszałam, że zwalnia się stanowisko Pana asystentki i nie była bym sobą, gdybym nie skorzystała z okazji i nie spróbowała wykorzystać tej szansy. Znam już obowiązki asystentki biura zarządu. Stanowisko Asystentki Prezesa było by dla mnie awansem.

– Nie widzę nic przeciwko temu, rzeczywiście stanowisko to zwalnia się za jakiś czas, musielibyśmy tylko jakoś to przedstawić Pani obecnemu członkowi zarządu, gdyż wiem, że jest do Pani przywiązany i nie chciałbym aby to wpłynęło negatywnie na nasze relacje.

Przyjmę Panią na trzymiesięczny okres próbny. Jeśli zbierze Pani pozytywne opinie zostanie Pani Kierownikiem Biura Zarządu.

Wyszłam z gabinetu i nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Po moich doświadczeniach życiowych, nieustannej walce o swój byt materialny, po skończonej dziewięciomiesięcznej terapii grupowej DDA, po zakończeniu siedmioletniego związku wreszcie życie się do mnie uśmiecha.

Praca z obecnym członkiem zarządu przyprawiała mnie o mdłości. Agresywny, gruboskórny człowiek, bez dobrego wychowania i manier, i okazywaniem braku szacunku wobec kobiet nieustannym patrzeniem się im w dekolt przy każdej rozmowie. Wygrałam na loterii – pomyślałam. Miałam pracować z przystojnym prezesem o niezwykłym sposobie bycia i wykształceniu. I niezwykłej umiejętności radzenia sobie w sytuacjach konfliktowych. To będzie dla mnie wyzwanie w zarządzaniu trzyosobowym zespołem ale i szansa na rozwój. Człowiek, z którym miałam współpracować niezwykle szanował swoja rodzinę. Co tydzień wyjeżdżał do nich na wieś, zawsze z ogromnym szacunkiem wyrażał się o żonie i synu. 

Może po tak destrukcyjnych wzorach z mojego dzieciństwa wreszcie nauczę się czegoś o życiu od kogoś wartościowego.

I było tak jak myślałam. Do pracy szłam jak na skrzydłach. Co rano biegłam zrobić mu świeżą kawę, przygotować poranna prasę do czytania i kupić sałatkę do na śniadanie. Nieświadomie przywiązywałam się do wszystkiego. Byłam traktowana z ogromnym szacunkiem i niewyobrażalną intuicją. Ten człowiek był tak inteligentny emocjonalnie, że każda rozmowa z nim sprawiała mi przyjemność. Podświadomie szukałam okazji do rozmowy. Oczywiście dostałam awans i po trzech miesiącach miałam swój zespół. Wspólnie organizowaliśmy spotkania na szczycie holdingu. Wybieraliśmy miejsca w hotelach do spotkań, ogarnialiśmy cateringi i dojazdy limuzynami.

Brałam udział w posiedzeniach zarządu i rad nadzorczych. Dyrektorzy mówili mi na Pani.  Jednak najfajniejszymi współpracownikami okazali się znajomi prezesa. Przynosili kwiaty, czekoladki. Zapraszali na służbowe wyjazdy do Zakopanego. Najlepsze dwa lata mojego życia. Spełnienia zawodowego. I wymiaru czysto ludzkiego. Mój zapał nie słabł nawet jak opowiadał o swojej żonie i synu, którym często organizowałam wyjazdy do Warszawy ze Śląska. Nie wiedziałam, ze się w nim zakochałam. Miałam  o tym się dowiedzieć dopiero póżniej. Niestety moje uznanie chyba było widoczne. Moje szczęście na widok tego człowieka nie mogło zostać nie zauważone. Szacunkiem jakim mnie darzył nie okazał mi w życiu nikt.

Byłam na fali. Myślałam, ze cały świat leży u moich stóp. Podjęłam więc decyzje, ze kupie sobie mieszkanie na kredyt. Mała kawalerkę na Bielanach. Jak się później okazało stała się moim więzieniem.

Sznurem na szyi. W Maju podpisałam umowę kredytową a w czerwcu Prezes mi oznajmił, że odchodzi. Zrobił to jednak w dziwny sposób. Nie pozwolił mi o tym nikomu powiedzieć. Pierwsza moja reakcja gdy tylko doszłam do domu był płacz. Ale szybko zebrałam się w sobie i zaczęłam szukać pracy na zewnątrz. Wszystkie stanowiska asystentek w firmie były obsadzone. Nie miałam tam czego szukać. 

Pomyślałam, że skoro jest Prezesem to może mógłby mnie komuś polecić. Poprosiłam wiec o rozmowę. No i się zaczęło. Odtąd codziennie spotykaliśmy się na kawie po południu, żeby porozmawiać o mojej przyszłości. Dziwnym trafem zawsze rozmowa dotyczyła także tego jak to on planuje odejść, ze nie dogadał się z holdingiem czeskim, i ze nie chce tu dłużej zostać.

Jak się potem okazało  zwyczajnie nie przedłużyli mi kontraktu.

Ale ja miałam wiedzieć, ze on odchodzi sam. 

Pewnego dnia gdy już wszyscy wiedzieli, że „odchodzi” zaprosił mnie na kolacje pożegnalna.

Pomyślałam, że to niezwykłe, żeby mnie asystentkę zapraszać na taka kolacje. Konsultowałam to nawet z siostrami czy powinnam iść bo to zupełnie wykraczało poza moje normy. Nigdy nie umawiałam się z nikim z wyższego szczebla kadry zarządzającej na żadne kolacje. Było to zarazem duże wyróżnienie dla mnie. Pomyślałam, że potraktuje to jak wyjście służbowe, ubiorę się normalnie służbowo jak przystało na asystentkę i nawet kupie mu pożegnalny prezent. Pojechałam wiec po pracy do galerii i kupiłam mały motor- zegarek. Pomyślałam, że to cos w jego guście, gdyż często mówił, ze lubił motocykle. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do umówionej włoskiej restauracji. 

Jak się okazało w restauracji byliśmy sami. Rozmowa była przyjemna. Wypiliśmy po lampce wina do kolacji i na koniec dałam mu prezent. Był chyba zaskoczony. Powiedział tylko, ze on się nie przygotował. Rozmowa przeszła na luźniejsze tematy. Ja nie zauważyłam upływu czasu. Było mi tak miło, ze zupełnie zapomniałam o zasadach dobrego wychowania. Powinnam była dawno zakończyć to spotkanie. Kilka razy pytał mnie czy mam jeszcze czas, czy się śpieszę. W swojej własnej głupocie nie zorientowałam się o co chodziło. Byłam naiwnie przekonana, ze to bezinteresowne spotkanie i że to nie może się źle skończyć. Kiedy już zdecydowaliśmy, żeby zakończyć to spotkanie zamówiliśmy taksówkę. I odprowadzając mnie do niej zapytał czy pójdziemy do niego. Że ma szampana. Kompletnie mnie to zbiło z tropu. Jak to mnie asystentkę Prezes zaprasza do siebie do mieszkania. Jeszcze godzinę temu prosiłam go o to czy może mnie komuś polecić. Jak to będzie teraz wyglądało. Że idę z nim do łóżka w zamian za załatwienie pracy? I co z jego zoną, co z jego synem. Ja byłam wychowana w rodzinie, w której ojciec był alkoholikiem ale rodzina się nie rozpadała, była ze sobą na dobre i na złe. Jak ja mogłam ze swoja wiarą w Boga stać się przyczyna rozpadu jakiegoś małżeństwa. Jak się okazało nikt nie myślał o mnie wtedy poważnie. Ale ja nie dałam rady. Podziękowałam i pocałowałam go w czoło. Pożegnałam się i wsiadłam do taksówki. Odtąd co roku w moje urodziny ktoś całuje mnie w czoło. 10 lat samotnego życia i zawsze w moje urodziny na znak zemsty ktoś całuje mnie dokładnie tak samo w czoło.

Na drugi dzień tylko zapytał czy bezpiecznie dojechałam. Jednak tak to się nie skończyło. Usłyszałam, że nie żałuje tego i że będzie próbował. Kilka razy proponował mi, że mnie odwiezie do domu. Za każdym razem odmawiałam. 

Jednak z każdym dniem zakochiwałam się coraz bardziej. Od tego dnia nie mogłam o tym zapomnieć. Zabierał mnie na rozmowy do swojego gabinetu a ja nie mogłam skupić się kompletnie na tym co mówi. Czułam jedynie zapach i niewyobrażalne pożądanie. Ale nie trwało to długo. 

Po tym jak kilkukrotnie odmówiłam kolejnego spotkania nagle wszystko zaczęłam robić źle.

Wszystko było moja wina, nawet kable wystające spod szafy. Ten człowiek zaczął mnie nienawidzić. Zaczęłam wiec na własna rękę próbować szukać miejsca w firmie w innych działach. Nagle dyrektorzy, którzy byli dla mnie tak mili przez dwa lata przestali się do mnie odzywać. Upadek był bardzo bolesny. Straciłam człowieka, który tak bardzo we mnie uwierzył. Straciłam poczucie humoru i szacunek. Nie tylko jego się okazało. Wkrótce miałam się dowiedzieć ze Pan prezes przedstawił w firmie swoja wersje wydarzeń mimo moich zapewnień, ze ode mnie nikt niczego się nie dowie. Milczałam jak grób. A pól firmy dowiedziało się, ze proponowałam mu łóżko w zamian za załatwienie pracy. Od innego członka zarządu usłyszałam jedynie, że nie spodziewał się, ze jestem taka. 

Zaczęto przenosić mnie z departamentu do departamentu, po cichu, przenoszono moje rzeczy, coraz to na niższe piętro.

I wtedy zaczęło się prawdziwe piekło. Dostawałam telefon na biurko od dyrektora, ze jest otwarty na propozycje, drugi manager całował swoje współpracownice specjalnie przy mnie, inny krzyczał za mną na korytarzu, ze jak swędzi to trzeba sobie podrapać. Znali naszą historie. Jego historie. 

Potem usłyszałam od jego kolegów, że tak naprawdę to był zakład pomiędzy kolegami, że mnie zwyczajnie zaliczy. A moja koleżanka z ówczesnego działu namawiała mnie: „ Ty wiesz jakie on ma kurwy” a Ty go nie chcesz?.

Dostawałam na maila różne spamy o miłości, ktoś dopisywał w moich mailach do koleżanek inne obce treści, widziałam to na face booku, w telewizji, w gazetach. Myślałam, ze wiedzą o tym dosłownie wszyscy na świecie.

Wiedziałam, ze mimo kredytu na mieszkanie musze stamtąd odejść, wytrzymałam dziewięć miesięcy. Dziewięć długich miesięcy inaczej moja psychika tego nie wytrzyma.

W tym czasie przyjechała moja siostra z Irlandii, zaprowadziła mnie do psychologa. 

Poprosiłam koleżankę, czy nie może spytać w swojej kancelarii prawnej czy nie potrzebują asystentki.

I wtedy szybko miejsce się znalazło. Jak się okazało wpadłam z deszczu pod rynnę.

Odtąd nie opuszczało mnie poczucie, ze ten człowiek ciągle ze mną jest.  Ze próbuje się ze mną porozumieć za pomocą gazet. Piosenek w radio. Zaczęłam z nim rozmawiać puszczając mu piosenki.

Jak sobie pomyślałam, ze zjadła bym owoców nagle pojawiał się kosz owoców w kancelarii. Zaczęło się prześladowanie. Cały czas tkwiłam w postanowieniu ze teraz kiedy ten człowiek mnie nienawidzi tym bardziej nie mogę się z nim kontaktować. 

Jednym z podstawowych Jego zarzutów do mnie było to, że umówiłam się z nim na te kolacje tylko po to żeby załatwić sobie prace, że on odchodził, więc nie trzeba było się już nim przejmować i o to co mnie myśli. Że nie warto poświęcać mu uwagi. Bardzo to poruszało we mnie moje zranione serce i pogłębiało poczucie winy. Obarczałam siebie winą za to, ze nic wcześniej nie zauważyłam, ze być może prowokowałam go swoim zachowaniem, że być może to że byłam w nim zakochana dawało mu zachętę do tego jak się potem zachował. Rozumiałam, że w jakiś sposób uraziłam jego męska dumę i musze ponieść kare za to.

Miałam tez poczucie jakby po spotkaniu z nim cos mnie dusiło od środka, jakby cos na mnie siedziało.

Moja starsza siostra poleciła mi kontakt z koleżanka, która była bardzo religijna. Pomyślała, że może mi się przydać wsparcie duchowe. I wtedy dostałam zaproszenie do Hiszpanii do zakonu na próbne święcenia koleżanki. Początkowo nie mogłam w to uwierzyć, że jakaś znajoma z mojego otoczenia decyduje się na taką drogę, trochę z niedowierzaniem przyjęłam zaproszenie.

Do dziś nie potrafię wyjaśnić co tam się stało. Zamieszkałam w domu obok zakonu sióstr Miłości Miłosiernej. Był to otwarty międzynarodowy zakon na ludzi, siostry służyły poradą duchową, wspierały w problemach, słowo Boże było tłumaczone na kilka języków. Pewnego wieczoru kiedy miałam już kłaść się spać nagle zaczęłam mieć ochotę uciec stamtąd, jakby cos kazało mi biec jak najszybciej. I wtedy wpadła jedna sióstr. Poradziła mi, że jeśli czuje strach to znaczy, że ma się zadziać coś ważnego. Położyłam się spać, ale tej nocy miałam nie zasnąć. Od samego wieczora zaczęły napływać do mojej głowy wspomnienia, z mojego dzieciństwa, często dawno już nie pamiętane przeze mnie. Wspomnienia modlitw jako dziecko, śpiewu na świecie majowym przy figurce Matki Bożej, modlitwy z babcią, z mamą wieczornych pacierzy. Pamiętam, że ciągle wtedy czułam okropny strach więc powtarzałam modlitwę Ojcze nasz i Zdrowaś Mario nieustannie.

Mniej więcej o piątej rano poczułam niewypowiedzianą ulgę, jakby ciężar noszony od rozmowy z tym człowiekiem spadł, już nic mnie nie dusiło. Po chwili zasnęłam. Wstałam rano bardzo zmęczona ale jak nowonarodzona. Jak odmieniona. Czułam jakbym zakochała się w Panu Bogu. Odczuwałam wręcz fizyczne uniesienie. Po rozmowie z jedna z sióstr i wyjawieniu jej mojego samopoczucia usłyszałam, ze wiele z nich ma takie uczucie, i że może to jest droga dla mnie. 

Odtąd siostry zaczęły mnie namawiać aby u nich zostać. I wtedy zadzwoniła moja mama. Zapytała jak się czuje i powiedziała słowa, których nie zapomnę do końca życia:” Jak miło usłyszeć Twój głos”.

Pomyślałam, że mam kogoś kto na mnie czeka, kto mnie kocha i komu zależy na mnie. I że nie mogę mojej mamy zostawić. Wróciłam więc do Polski choć do sióstr zakonnych w Madrycie wracałam jeszcze wielokrotnie na ćwiczenia duchowe. Za każdym razem wracałam stamtąd odmieniona.

Ale prześladowania nie ustały. Oglądałam siebie w telewizji, na face booku, w Internecie, swoją historie. I ciągle dostawałam informacje, żeby tylko nikomu o tym nie mówić. Jakby straszenie, że jak powiem na głos co się stało zostanę za to ukarana. Jednocześnie w mojej głowie rodziły się pytania: czy mnie kochasz? Powiedz, że mnie kochasz. To był jego głos. Słyszałam go wszędzie.

Mijały tygodnie a ja nie mogłam skupić się na pracy, poziom stresu był tak ogromny, że mózg był zalewany kortyzolem. Nie pracowały mi podstawowe funkcje mózgu, nie mogłam wykonywać prostych czynności myślowych. Praca w Międzynarodowej Kancelarii Prawnej wymagała nieustannego tłumaczenia pism prawniczych na język angielski a ja nie mogłam wniknąć w nic, nieustannie byłam poddawana straszeniu i sygnałom z mózgu. Po tym, jak zwrócono mi uwagę, że nie są ze mnie zadowoleni pierwszy raz wiedziałam, że to była tylko rozmowa ostrzegawcza. Następnym krokiem będzie zwolnienie mnie z pracy. I tak się stało. Któregoś dnia gdy przyszłam do pracy zobaczyłam nową osobę. Okazało się, że ktoś wrócił po urlopie macierzyńskim. Następnego dnia poproszono mnie na rozmowę. Pomyślałam, że to koniec. Kiedy słuchałam rozmowy zwalniającej łzy same płynęły mi po policzkach. Trzeba było szukać nowej pracy. A ja miałam kredyt mieszkaniowy na głowie. Zaczęłam więc od razu poszukiwania nowej pracy. W tym samym czasie zaczęły się też moje problemy z kontem bankowym i poczta mailową. Nie mogłam znaleźć hasła do konta, nie pamiętałam jak się logowałam, po zalogowaniu okazało się, że zniknęły moje opłaty za mieszkanie, na profilu czynszowym panował ogromny bałagan, jakby czynsz nie był płacony regularnie. Podpisałam tez niedawno umowę z dostawcą telewizji kablowej, po utracie pracy nie byłam w stanie tej umowy wypowiedzieć samodzielnie. Podpisałam również dwie umowy z dostawcą telefonii  komórkowej, i również nie byłam w stanie ich wypowiedzieć. Stres osiągnął szczyt. Pomyślałam, że się poddaje. Zadzwoniłam do domu i powiedziałam, ze potrzebuje pomocy bo chyba świat mi się zawalił. Zapisano mnie do psychiatry. Usłyszałam tylko komentarz od siostry, że musi to być ktoś kto nie da się mi omotać, gdyż ja mam duże doświadczenie z psychologami. I wtedy trafiłam do tej chorwackiej Pani doktor. Na wizycie była obecna również moja mama. Nie powiedziałam o wszystkim co dzieje się w moim życiu, gdyż bałam się że zostanę ukarana kolejna utrata pracy i prześladowaniami. Lekarz postawił diagnozę choroba dwubiegunowa. Dostałam leki. Musiałam przenieść się do domu na wieś, aby moja rodzina mogła nade mną czuwać. Ale sygnały z mózgu nie ustawały. Po lekach zaczęłam mieć problemy z usiedzeniem na miejscu. Próbowałam organizować sobie czas gotując, sprzątając, piekąc, robiąc konfitury. Przez cały czas towarzyszył mi jego głos. Mówił, że mnie kocha. I że mnie nie opuści. Że potrzebuje mojej obecności. Że tylko ja mogę mu towarzyszyć. Jednocześnie byłam straszona, że nie mogę nic powiedzieć. 

Po trzech miesiącach tonięcia w długach z powodu nie płaconego kredytu przyjęto mnie do pracy za pensje polowe mniejsza niż miałam dotychczas. Pomyślałam, że jak zacznę od zera to naturalną droga będzie zdobywanie doświadczenia i później może jakiś awans. Na stanowisko Młodszej Księgowej. Marzyłam o pracy w finansach, już wcześniej postanowiłam pójść na studium podyplomowe z rachunkowości i finansów. Ale przez niedyspozycje mózgu i nieustannym poddawaniu stresowi nie byłam w stanie ich skończyć w normalnym trybie. Musiałam ponownie zdawać egzamin końcowy we wrześniu już w pojedynkę i uzyskałam zaledwie ocenę dostateczną.

Praca na stanowisku Młodszej Księgowej w dodatku z językiem rosyjskim była spełnieniem moich marzeń. Niestety nie przyszło mi cieszyć się nią długo. Ten głos towarzyszył mi codziennie. Z jakichś przyczyn nagle zaczęłam słyszeć, że on jest jakimś agentem specjalnym dbającym o sprawy państwa. Zaczęłam słuchać przemów politycznych w telewizji i tego jak platforma obywatelska była u władzy. Gdy szlam do pracy ulicami przejeżdżały wojskowe pojazdy. Jego głos wpajał mi jakby poczucie misji wagi państwowej. W radio ciągle słyszałam piosenkę: „ Ja uwielbiam ją, ona tu jest, i tańczy dla mnie”.

Oraz „ Miłością podbijamy kosmos”. Nie do końca rozumiałam jaką rolę państwowa ten człowiek miał spełniać, ale odtąd miałam brać udział w zmianie panującej partii politycznej. Słyszałam, ze spotkanie ze mną było dla niego jak dotknięcie palca Bożego, i że dzięki mnie dokona się zmiana na scenie politycznej. Co więcej miałam też mieć swój udział w ogłoszeniu Jana Pawła II świętym oraz w wyborze nowego papieża Franciszka.

Odtąd występowałam w telewizji jako jego żona. Mówił mi, że chciałby być moim psem, z którym bawiłam się na podwórku. W pracy nie mogłam dokonać żadnej czynności bez jego wiedzy. Kiedy próbowałam dokonać jakiś przelewów wszystko do mnie wracało. Kiedy próbowałam wydać dyspozycje w banku przelewu zagranicznego wszystkie formularze wracały nie przeprocesowane. Byłam nowym pracownikiem, nie wiedziałam co robię źle. Ponieważ bez względu na to jak bym nie uzupełniła wniosków i tak wszystko wracało. Sytuacje potęgowała jeszcze pogoda, nieustanne burze i trzaskanie oknami, gdy cos poszło nie tak. Miałam poczucie, ze nic nie dzieje się przez przypadek. Że wszystkim kieruje on. Jakimś przypadkiem były tam również przelewy w imieniu klienta za produkcje filmowe. Myślałam więc, że te filmy w telewizji o mnie jako jego żonie nie są przypadkowe. Pewnego dnia próbowałam dokonać kolejnego przelewu w banku i zamiast dziesięć tysięcy wpisała mi się kwota milion złotych. Jakimś cudem przelew został przeprocesowany. Natychmiast wezwała mnie do siebie Managerka. Nikt nie próbował ze mną wyjaśniać sytuacji. Z miejsca mnie zwolniono. Po półtora miesiąca pracy zwolniono mnie z obowiązku świadczenia pracy do końca trzymiesięcznego okresu próbnego. Od niego usłyszałam, że był w trudnej sytuacji finansowej i potrzebował pieniędzy, ze w jakiś sposób go uratowałam, a tam i tak nie mogłam zostać.

W ten sposób ponownie zostałam bez pracy.  Zależność finansowa od mojej rodziny powodowała we mnie poczucie winy i straty niezależności. Musiałam szybko znaleźć nową pracę. Postanowiłam nie poddawać się i szukać pracy w finansach. Zaczęłam więc ponownie aplikować. I szybko odezwano się do mnie z firmy dystrybuującej papierosy, ze wprowadzają nowy kanał sprzedaży i szukają ludzi do nowo powstałego departamentu. Po dwóch miesiącach przerwy zostałam zatrudniona na stanowisku Koordynatora do spraw finansowo księgowych. Odpowiedzialność za prace siedmiu księgowych, wdrożenie nowego kanału dystrybucyjnego direct sales, oraz za raportowanie.

Praca była ściśle związana z jego działalnością polityczną. Cały czas byłam poddawana namawianiu, ze nie mogę nikomu nic mówić, że od tego zależy jego powodzenie. Szybko zorientowałam się, że Ci przedstawiciele handlowi zwyczajnie dokonują kradzieży. 

Przez cały czas odbywałam regularne wizyty u psychiatry pod okiem rodziny. Na wszystkich wizytach była obecna albo moja mama albo moja siostra. Za każdym razem byłam ostrzegana przez niego, że nie wolno mi nic powiedzieć.  Ze od tego zależy dobro powodzenia wszystkich akcji. Nie chciałam temu wierzyć, nie chciałam się temu poddawać, ale wizja kolejnej utraty pracy mnie przerażała.

Tak bardzo chciałam być niezależna. Odpowiadać sama za swoje życie.

Milczałam więc. Ciężar jaki nosiłam w sobie i w swojej głowie był ogromny. Poziom stresu sięgał zenitu. Nie wiedziałam jaka przyszłość mnie czeka i jak to się wszystko dla mnie skończy. 

W pracy nie zgadzało się nic, wszystko musiałam robić po pięć razy, nieustannie ktoś znajdował moje błędy. Dodatkowo zarządzałam zespołem siedmu księgowych starszych Pań, które kompletnie mnie nie szanowały. Dostawałam reprymendy od Managera, ze zespół nie czuje mojego wsparcia i że powinnam lepiej ich traktować. I znikąd pomocy. Odbywałam wielogodzinne telefony z siostra wieczorami próbując dojść o co może chodzić w tych raportach i dlaczego nieustannie cos się nie zgadza. Gdy przychodził weekend nie mogłam się odnaleźć, a w poniedziałek płakałam gdy miałam iść znowu do pracy. Niestety strach przed kolejna utrata pracy i kredycie ciążącym na mnie zmuszał do przeżycia kolejnego dnia. Odczuwałam niesamowite lęki, strach przed samotnością, przed ponownym powrotem do domu gdzie nikt na mnie nie czeka. Zapisywałam się wiec na wszystko co mogłam, dołączyłam do wspólnoty parafialnej, do choru kościelnego, zapisałam się na lekcje tanga. Próbowałam za wszelką cenę nie być sama. Towarzyszyła mi bezgraniczna samotność w moim lęku, z moimi problemami. To było jak walka o przetrwanie każdego dnia. Po mniej więcej roku usłyszałam, ze dostanę chipa. I wtedy akcja zaczęła się na całego. To wtedy po raz pierwszy usłyszałam wiele głosów w mojej głowie. Byłam już wtedy na skraju wyczerpania psychicznego. Po pięciu latach nieustępliwego towarzystwa jego głosu dołączyły inne. Wtedy podjęłam decyzje. Nie mogę tego dłużej kontynuować, nikt mi nie jest w stanie pomoc. Postanowiłam wrócić do domu i połknąć wszystkie tabletki psychotropowe jakie miałam w domu. 

Kiedy jednak to zrobiłam i usiadłam w wannie czekając co się ze mną będzie działo nagle zaczęły do mnie napływać myśli, że to może jeszcze nie koniec, że może jeszcze nie warto tak kończyć swojego życia. Wybiegłam na ulice. Padał deszcz. Pomyślałam, ze zgłoszę się do szpitala Bielańskiego na płukanie żołądka, ale niestety o tej porze żaden autobus już nie jeździł. Poszłam więc do sąsiadów, żeby wezwali pogotowie. Akurat byli w domu. Podali mi szklankę wody z solą i zwymiotowałam. Po chwili przyjechała karetka. Położono mnie na łóżku i podano krew. Szybko znalazłam się w szpitalu.

Podano mi kroplówkę i szybko wypłukano substancje chemiczne. Potem usłyszałam, ze mogło dojść do uszkodzenia nerek ale że szybka reakcja sąsiadów pomogła. Ze szpitala odebrała mnie rodzina, musiałam podpisać oświadczenie, że po próbie samobójczej konieczna jest konsultacja z psychiatrą.

I tak zostałam zdiagnozowana. Schizofrenia paranoidalna. Dostałam silne leki po których na zmianę spałam to się trzęsłam. 

W tym samym czasie odbywała się tresura wojskowa głosów w mojej głowie. Nieustannie kazano mi się modlić, słyszałam w mojej głowie, że jestem dziewicą konsekrowaną jedna z tysiąca poświęconą słusznej sprawie i że nigdy z nikim nie będę. W tym samym czasie czytałam tez Dzienniczek siostry Faustyny, i słowa, które tam padały o życiu w służbie Bogu bezpośrednio nawiązywały do mojego życia. Miałam wypełnić misje przywrócenia wiary w Państwie, należnego stanowiska kościołowi w Polsce i zmiany rządu. Dodatkowo cały czas głosy mnie straszyły, że nie wolno mi o tym nikomu mówić. 

W tym czasie te głosy zaangażowały do pełnej kontroli mnie moją rodzinę. Przebywałam w domu rodzinnym na wsi i byłam pod ich opieką. Słyszałam, że mam wypełniać ich rozkazy i że mają nie mieć nade mną litości. Każdy z członków rodziny załatwiał sobie moja sytuacją jakieś interesy. Moja mama nieustannie narzekała na prace latem przy zgrzewaniu. Sprawując nade mną kontrolę miała sobie tak załatwiać przeniesienie na łatwiejsze zadania. Moja starsza siostra poroniła dwukrotnie ciążę. Godzeniem się na moja sytuację miała szczęśliwie urodzić dziecko. Moja druga siostra była dyrektorem w banku. Pilnowaniem mnie miała zapewnić sobie dobre warunki do pracy. Jedynie mój tata miał dla mnie jakieś ludzkie odruchy. I czasami próbował ze mną rozmawiać. Kiedyś oglądaliśmy film gdzie scena rozgrywała się w sejmie. I był tam jeden człowiek, który bardzo się trząsł. Te głosy powiedziały, ze to ja. Moja starsza siostra zareagowała więc, że może skoro tak się boi to powinien popełnić samobójstwo, sugerując jakby mi, że to była słuszna decyzja.

Dla poprawienia samopoczucia moja rodzina zorganizowała wyjazd nad morze. Głosy w mojej głowie nie ustawały, gdyż akurat trwały rozgrywki reprezentacji i ja byłam jednym z zawodników. 

Przez cały ten czas nieustannie się modliłam o powrót normalności.

Podczas wyjazdu nad morze przeszłam trening zachowania. Musiałam robić dokładnie to co karze siostra. Musiałam jeść i pić co każe. Musiałam ubierać się i zachowywać tak jak ona. W przeciwnym razie byłam karana napływem myśli samobójczych i straszeniem, ze nie powinnam o tym nikomu mówić bo zostanę ukarana. Tak odbyłam cały wyjazd nad morze. Rodzina wypoczęła a mój horror trwał. 

Nieustannie powtarzano mi, żebym się  modliła to wymodlę sobie ozdrowienie. 

W kościele słyszałam kazania dedykowane specjalnie dla mnie. Modlitwy o miłości i cierpieniu. 

Gdy mecze reprezentacji się skończyły głosy ustały. Został on.

Bardzo się bałam powrotu do pracy. I moje obawy spełniły się. Okazało się, że podczas mojej nieobecności wprowadzono upgrade systemu SAP, z którego ja nie byłam kompletnie przeszkolona, a koleżanka dedykowana do projektu nie chciała udzielić żadnych informacji. Dodatkowo, zmieniła się moja przełożona i zleciła mi robienie raportów dla dyrektora, których w ówczesnym stanie psychicznym i po serii leków moja głowa nie była w stanie pojąć. Kiedy wezwano mnie na rozmowę, w której miały uczestniczyć również HR, wiedziałam już co ma nastąpić. Zostałam zwolniona. Ponownie. Okres nieświadczenia pracy wykorzystałam na szukanie nowej pracy. Ponownie. 

Nie wiedziałam w którym kierunku mam pójść. Moje marzenia były silne, wciąż chciałam pracować w finansach ale przykre doświadczenia z zarządzania zespołem nie pozwoliły mi więcej na szukanie pracy w zarządzaniu. Mój układ nerwowy był na skraju wyczerpania. Dostałam prace jako księgowy zobowiązań. Miała to być Afryka i w krótce miała się odbyć tam podróż. Usłyszałam, że prace dostałam dzięki niemu. I że pracuje u niego. Jego głos nie opuszczał mnie ani na jeden dzień. 

Samotność pogłębiała się. Wiedziałam już, że moja rodzina jest strażnikiem mojej choroby choć gdy głosy ustały znów zachowywali się normalnie. 

Podróż do Afryki uznałam za dobry znak. Pomyślałam, ze może wreszcie los się do mnie uśmiechnie.

Zaakceptowałam fakt, że mam tą diagnozę, przyzwyczaiłam się do regularnych wizyt u psychiatry. I do brania leków. Przestałam walczyć. 

Po sześciu latach przestałam się buntować. Ale to nie miał być koniec.

– Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Toba…

– Módl się!

– Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc Twojego żywota Jezus…

– Święta Mario no dalej!

– Święta Mario, Matko Boża módl się za nami grzesznymi…

– Odmawiaj! Módl się, Ojcze nasz, któryś jest w niebie

– Ojcze nasz, któryś jest w niebie…

– Na głos odmawiaj!

Ile ich jest, kto do mnie mówi, nikogo tu nie ma, staram się złapać kontakt z rzeczywistością, rozglądam się po mieszkaniu, nikogo tu nie ma.

Uporczywe głosy w mojej głowie powtarzają:

– Przecież to Twój chleb powszedni, módl się, tylko to potrafisz…

Czy to moja rodzina? Moi bliscy? Czy to Ojciec do mnie mówi? Szukam w myślach jakiegoś znaku choćby iskry nadziei, że to ktoś bliski.

Odmawiaj! Ojcze nasz, któryś jest w niebie…

Zaczynam odmawiać, powtarzam jak mantrę Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą…Ojcze nasz któryś jest w niebie. Leże na podłodzę, nie wiem czy mam klęczeć, czy dalej sprzątać mieszkanie.

Łzy same ciekną mi po policzkach, boje się, a co jeśli te głosy nie przestaną? Jak wyjść na ulicę? Jak rozmawiać z innymi ludźmi? Skąd będę wiedziała czy rozmówca mówi to co słyszę? I komu będę odpowiadać? 

– Zdrowaś Mario, łaskiś pełna Pan z Tobą….

Czy to Ty do mnie mówisz? Ilu was jest? 

Rzuciłam mopa na podłogę, ubrałam się i wyszłam na ulicę, wokół ludzie, nagle ktoś nie poruszając ustami mówi do mnie: idź i módl się na głos. Rób co każą.

Czy ja tracę zmysły? Czy tak wygląda szaleństwo? Zaczynam sama sobie odpowiadać na głos. Czy mówienie do siebie to już szaleństwo? 

Wróciłam do swojego mieszkania, zrobiło się późno, jak położę się spać to może głosy ucichną.

Wchodzę do łazienki i nagle słyszę:

– Rozbież się. 

Ze strachu zgasiłam światło. Czy mnie ktoś widzi? Czy jak wezmę prysznic po ciemku to mnie nie zobaczą? 

Otworzyłam drzwi do łazienki i nagle widzę jak u sąsiadów zapaliło się światło na przeciwległym balkonie oświetlając wprost moje mieszkanie aż do łazienki.

– Przed nami się nie ukryjesz! Zapal światło! Będzie prezentacja. Niech wszyscy zobaczą.

Powoli zaczynam się rozbierać, panuje półmrok, w łazience nie ma okna, jedynie wpadająca poświata światła z przeciwległego balkonu pozwala mi widzieć gdzie znajduje się wanna.

– Zapal światło!

Nie słucham, po omacku idę do wanny i puszczam wodę z prysznica, czuje jak moje ciało ogarnia ciepło. Stoję w wannie i zastanawiam się kto mnie widzi? Komu to potrzebne? Staram się skupić na kąpieli, dokładnie myje ciało i głowę. Jak teraz wyjść? Jak się ubrać? Jak przedostać do sypialni?

– i tak Cię widzimy. Przed nami nic się nie ukryje.

Przecież nie mogę stać tu w nieskończoność. Powoli wyglądam na zewnątrz i sprawdzam czy nie ma nikogo w mieszkaniu. Na sąsiednim balkonie nadal pali się światło. 

Szybko ubieram się i idę do łóżka. Tylko jak teraz zasnąć.

– Módl się! Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje… powtarzaj.

Powtarzam więc, modle się nieustannie, mijają godziny a sen nie przychodzi. Powoli dopada mnie zmęczenie, modlitwa na głos przez parę godzin uspokaja myśli. Zastanawiam się jak pójdę jutro do pracy, czy też usłyszę głosy zmuszające mnie do modlitwy, jak będę funkcjonować wśród ludzi.

Jak będę pisać formuły w excelu, jak skupiać się na błędach popełnionych przez innych ludzi.

Jak przygotowywać raporty? 

Zmęczenie wreszcie daje się we znaki, powoli zaczynam usypiać.

Co mnie czeka rano?

 

Wstałam. Czy jak będę się ubierać do pracy to tez mnie ktoś widzi? 

– Lubie patrzeć jak się szykujesz, jak się czeszesz i malujesz, dla mnie też się będziesz tak szykowała?

– kim jesteś? Czy to Ty? 

– tak to ja.

 

Nie mogę uwierzyć, przecież to wszystko nie może się dziać naprawdę. To co przeżyłam 6 lat temu nie może mieć aż taki wpływ na moje życie. To nie może być prawda.

Próbuje uspokoić myśli. Skupić się na codziennych czynnościach, przecież nie mogę tak pójść do pracy, muszę zrobić makijaż, uczesać i wyprostować włosy, założyć ładną sukienkę, przecież ludzie nic nie wiedzą, ze cos się dzieje w mojej głowie, nie mogę nikomu nic powiedzieć, bo na pewno będą się ze mnie śmiać, że jestem chora psychicznie, że będę popełniać błędy i za to będzie odpowiedzialna moja dysfunkcja. Co ze mną dalej będzie? A co jeśli mnie zwolnią? Po raz piąty pozbawią środków do życia? Znów moja siostra przejmie kontrolę nad moim życiem, wejdzie na moją pocztę mailową, i dowie się, że nagle znikną z konta moje opłaty za mieszkanie, że okaże się że nie jestem osobą odpowiedzialna zdolną do samodzielnego życia skoro nie potrafię dopilnować swoich rachunków?

Cały czas rozmyślając wykonuje rutynowe czynności i wreszcie wychodzę z domu. Staram się nie przechodzić obok ludzi, ale to jest bardzo trudne, wszędzie są ludzie!

Siadam do autobusu i myślę: Boże jak tu duszno! I nagle mężczyzna z sąsiedniego miejsca otwiera okno znacząco patrząc na mnie. Czy on tez słyszy więc moje myśli? 

– Tak słyszę. 

Czuje się naga, jakbym szła odarta z godności i szacunku do swoich myśli. A więc słyszą mnie wszyscy.

– Tak słyszymy. 

Co teraz? Szybko staram się kontrolować co myślę? Tylko jak to zrobić? Jak kontrolować to co się myśli? Co jeśli pomyśle o kimś coś złego? Jak zareaguje? Jak usłyszy? Czy na mnie napadnie? Czy będzie się tłumaczył?

Nie chce myśleć o nikim nic złego, nie mogę myśleć o nikim nic złego. 

Kontroluje swój umysł, kontroluje swoje myśli. Nie mogę pomyśleć nic złego co by mogło kogoś urazić. Ale jak mam się zachować w pracy? Jak mam nie myśleć tego co samo napływa mi do głowy?

Przesiadam się do metra, wokół jeszcze więcej ludzi. Co teraz? Zaczynam panikować. Jak tu nie myśleć? Byle by  nie myśleć. Starając się kontrolować to co myślę dojeżdżam do stacji metro Wierzbno. Postanawiam nie korzystać z tramwaju tylko idę na pieszo, może spotkam mniej ludzi.

Jest lato, przyroda wokół zdaje się nie zauważać zmiany, jaka się dzieje w mojej głowie. Jak gdyby nigdy nic rośnie dalej trawa, drzewa, jest ciepło i przyjemnie.

I nagle słyszę:

– Zabij się! Biegnij! Na ulice! Wyjdź na ulice gdzie jeżdżą samochody, zabij się! Biegnij!

Zastanawiam się co zrobić? Przecież nie mogę tego posłuchać. Czy zostanę za to ukarana? Co jeśli nie się nie posłucham? Zwolnią mnie z pracy? Będę popełniać znowu błędy i będę karana?

Dochodzę do pracy. Witam się ze wszystkimi jak gdyby nigdy nic. I nagle:

– O, już przyszła. Ciekawe czy będzie dziś znowu płakać.  

Kto to powiedział? Kto do mnie mówi? 

– Ja. To ja to powiedziałam – odzywa się Małgosia.

Ale przecież nie poruszasz ustami, nikt oprócz mnie tego nie słyszał!

– Siadaj, raport czeka.

Siadam więc i otwieram komputer. Jak zwykle rano ściągam bankowe raporty wpłaconej gotówki do banku i generuje raport otwartych faktur. Jeszcze tylko obrobić formułami i przygotować plik innym do pracy. I nagle ktoś opisuje moje życie nazwami faktur.  Jedna za druga w kolejności opowiadają o moim życiu. Jakby nazwiska przedstawicieli handlowych, które występują w nazwie faktur ktoś ułożył celowo, żeby opowiedziały historie. Moja historie. Jak go poznałam. Kiedy to się zaczęło. Co sprawiło, ze nadal jestem sama. O moich lękach. O strachu bycia samym, i o tym, ze na krótko pozwolono mi się spotykać z jednym mężczyzną bo bardzo się bałam.

Zaczynam płakać, nie mogę tego znieść. Zaczynam błagać, prosić o pomoc w myślach. Nieustannie powtarzam w głowie: proszę zamknijcie to, zamknijcie mój umysł.

I nagle słyszę odpowiedz mojej Managerki: Musze iść do Sali konferencyjnej bo przez Ciebie nie mogę się skupić. Nie da się tego słuchać.

Łzy same płyną mi po policzkach. Skoro więc w pracy też ludzie słyszą moje głosy to znaczy, że to się dzieje naprawdę. Naprawdę ludzie mnie słyszą. I mi odpowiadają. Zaczynam błagać jeszcze mocniej. 

Proszę o pomoc, w myślach powtarzam jak mantrę: proszę zamknijcie to!

I znów słyszę:

– Zabij się! Biegnij! Biegnij na ulice! Pod samochód!

Zakładam słuchawki na uszy i włączam muzykę, zastanawiam się czy to uciszy glosy ale niestety nie ustają. Są jeszcze silniejsze. I słyszę:

– Zdejmij to! Masz mnie słuchać!

Nie słucham. Podgłaszam muzykę. I staram się skupić na pracy ciągle powtarzając w myślach prośbę zamknijcie to!

Mijają godziny. Generuje z Sapa raport zaległości wpłat przedstawicieli handlowych z całej Polski i wysyłam do dyrektorów poszczególnych regionów.  

I nagle wszystko wraca do mnie. Okazuje się, że raport nie zawiera kompletnych danych. Że jest bardzo dużo pomyłek, a niektórzy przedstawiciele handlowi w moim raporcie w ogóle nie istnieją.

Zaczyna się fala dyskusji mailowych z dyrektorami, skąd takie rozbieżności. Znów zaczynam płakać.

Nie umiem wytłumaczyć skąd się wzięły dane, których teraz wchodząc na konto poszczególnych przedstawicieli handlowych w SAPie nie widzę. Wynika afera. Powiadamiam o sprawie Managerkę. Poleca mi przygotować raport jeszcze raz i wysłać przeprosiny.

Nie wiem skąd wzięły się złe dane. I dlaczego moje formuły nie zadziałały.

Dzień kończę z okropnym poczuciem winy i niezrozumieniem sytuacji. I słyszę głosy:

– Nikomu o tym nie możesz powiedzieć, nie wolno Ci o tym mówić. 

Przychodzi kolejny wieczór. Boję się zostać sama w mieszkaniu. Od razu zaczynam się modlić.

Głosy nie ustają. Ciągle powtarzają, żeby się modlić na głos.

Zaczyna się mecz. Nie pamiętam z jaką drużyną Polska wtedy grała. Na pewno jednak chodziło o mecze reprezentacji. Wychodzę na balkon na papierosa i widzę dzieci grające w piłkę. Ten z numerem 7 to ja. Krzyczą coś do siebie i podają do siebie kopiąc piłkę.

Zaczynam wyobrażać sobie siebie na boisku, te głosy mówią ze jestem numerem 7 i że on rozstawił bramkę na moim polu. Że gra rozgrywa się w pracy i że będą kraść. W zależności do tego ile uda się wyprowadzić pieniędzy z korporacji tyle będzie bramek w meczu. Bramki też oznaczają cele kiedy ktoś kogoś skrzywdził, znaczyło że trafnie strzelił.

Mecz się zaczął. I nagle głos komentujący mecz zaczyna odpowiadać na moje myśli. Pomyślałam sobie, ze lubię oglądać mecze a komentujący zaczął dziękować za obecność tych przed telewizorami.

I minuta po minucie zaczyna się gra. Gra, która odzwierciedla wydarzenia z mojego życia z ostatnich miesięcy. Komentator w zawoalowany sposób opowiada o tym jak w pracy on strzelił gola bo raport, który wysłałam z zaległościami przedstawicieli handlowych nie zawierał poprawnych danych. W rezultacie CI, którzy z jakichś bliżej  nie określonych przyczyn przywłaszczyli sobie pieniądze od klientów nie zostali ujęci w raporcie zaległości. Mecz trwał. A ja coraz bardziej nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje z moim udziałem. Wszystkie bramki meczu były dokładnie zaplanowane. Każdy ruch graczy był odzwierciedleniem sytuacji w jakiej się znalazłam w pracy i w życiu.

Mecz się skończył. Bolało mnie przy tym serce. W tym samym momencie komentator wspominał cos o niespełnionej miłości i o trudzie podejmowanym przez grających w jakich warunkach muszą grać. Pomyślałam o sobie i o swojej historii. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam uwierzyć, ze to się dzieje naprawdę. Że wszyscy wiedza o mojej miłości.

Ale dzień miał się jeszcze nie skończyć. Wróciła współlokatorka i przyniosła mi piwo. Powiedziała, ze to na odwagę.  I wtedy się zaczął się ciąg dalszy. Głosy nasiliły się. Kazały mi się położyć do łóżka i uprawiać z nim seks w myślach. Powiedziałam, że się na to nie zgadzam. Więc on powiedział, że jak ja się nie zgodzę to on też tego nie chce. Więc pozostałe głosy zaczęły usilnie mnie namawiać, i straszyć, że moja rodzina też tego chce, że jestem odpowiedzialna za sytuacje, że on tego potrzebuje i żebym się zgodziła, powoli zaczęły napływać do moich myśli wspomnienia jego i wyobrażenia jak by to było gdybyśmy się znowu mieli spotkać. Nie miałam siły się sprzeciwiać dłużej. Dopiłam piwo i położyłam się do łóżka jak kazali. I zaczęłam wyobrażać sobie jak uprawiam z nim seks. Ponieważ go kochałam i wspomnienia o nim były wciąż żywe nie mogłam się temu nie poddać. 

Zapaliłam papierosa. Układ nerwowy napięty do granic wytrzymałości powoli odpuszczał pod wpływem nikotyny, która dostała się do żołądka. Poczułam ulgę, choć na chwile poczułam błogi stan rozluźnienia.

Kiedy już było po wszystkim zasnęłam. Na drugi dzień w pracy znowu było to samo. I znów prosiłam wszystkich, żeby mnie zamknęli. Na zmianę modliłam się i prosiłam,  bez ustanku.

Nie mogłam uwierzyć, że sytuacja znów się powtarza. Minęło dwa lata. Myślałam, że to już nigdy się więcej nie powtórzy. Przypomniałam sobie poprzedni raz, znów wizyty u psychiatry, znów kontrola rodziny. Pomyślałam, że nie dam rady przejść sama przez to znowu. Wyszłam na ulice. Była piękna pogoda, tego dnia postanowiłam po raz drugi skończyć swoje życie. Wyszłam na pierwszy pas pędzących samochodów i szłam, w nadziei, że któryś z kierowców mnie nie zauważy i potrąci śmiertelnie. Pragnęłam poczuć fizyczny ból. Chciałam, żeby udrękę psychiczną zamienił fizyczny ból łamanych kości. Myślałam, że jeśli doznam jakiegoś uszczerbku na zdrowiu fizycznym ustanie ból psychiczny. Że się coś zmieni. Ale samochody się zatrzymywały lub omijały mnie. Jakby wiedziały co planuje. Trąbili na mnie ale nikt mnie nie potrącił. Wróciłam do domu i pomyślałam, że to koniec. Głosy cały czas mi mówiły, że nie wolno o niczym nikomu mówić. Zapaliłam papierosa. Znowu poczułam rozluźnienie układu nerwowego. Wszystko miałam napięte do granic wytrzymałości.

Wiedziałam, że musze zadzwonić do domu. Sama sobie z tym nie poradzę. 

Jednak jakby świat zareagował na mój problem. Zerwała się wichura, przyszły trąby powietrzne i straszna burza.  Zadzwoniłam do domu na wieś do rodziców i mama opowiada, że w niedalekiej wiosce pozrywało dachy i były podtopienia. Pozrywało tez linie trakcyjne i nie było prądu. 

Powiedziałam, ze źle się czuje i nie poradzę sobie sama. Natychmiast przyjechali do Warszawy. I powtórka z tematu sprzed dwóch lat. Telefony od siostry do lekarzy psychiatrów i psychoterapeutów. Umówione wieczorne wizyty. Jakimś dziwnym trafem mój tata zabłądził w Warszawie. Jak mi powiedziały glosy było to celowe, aby moja droga do lekarza była jak najdłuższa, w ten sposób określano plan działania na kolejne lata, po drodze mijaliśmy kolejne punkty, które kończyły się przy jego miejscu pracy. W trakcie jazdy słyszałam, że będą mnie traktować jak w wojsku. Że nikt nie będzie się nade mną litował i nikt nie będzie okazywał mi współczucia, łącznie z moja rodziną. 

Moja mama przez całą drogę pila wodę. Nie wiem dokładnie co to oznaczało dla nich, ale zawsze kiedy był temat mojej choroby i rozmowy ze mną moja mama zawsze pila wodę. A na moje cierpienie reagują tak, że idą do łazienki się wysikać, żeby dać mi do zrozumienia, ze dosłownie „leją” na moje słabości i uczucia.

Przy wjeździe do domu psychoterapeutki okazało się, że nie ma światła i nie możemy wejść do środka bo drzwi były na prąd. Glosy mówiły, że to jazda próbna.

Pomyślałam, że to się nigdy nie skończy. Oczywiście na drugi dzień miałam umówioną wizytę u psychiatry. I w tej wizycie również uczestniczyła moja mama. Nie odstępowała mnie na krok. 

Dostałam końską dawkę leku i polecenie, żeby wyjść z gabinetu w celu odbycia rozmowy z moja mama sam na sam. Takie sytuacje odbywały się już nie pierwszy raz. Lekarz o chorwackim nazwisku zachowywała się tak jakbym była kłamca i w nic mi nie można było wierzyć. Nie pytała mnie w ogóle o objawy. Kierowała się tylko i wyłącznie słowami mamy. Nikt ze mną nie rozmawiał. Nie pytał jak się czuje. Nie przytulał. Nikt nie powiedział, ze wszystko będzie dobrze. Lekarz polecił mamie wziąć dwa tygodnie urlopu i nie odstępować mnie na krok.

Wywieziono mnie na wieś i wykonano posłusznie polecenia. Lek działał tak, że na zmianę spałam na zmianę mnie trzęsło. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. 

Ale jak się dowiedziałam już później podobno takie było polecenie od lekarza, że lepiej się potrzęść i brać lek, żeby objawy ustąpiły, niż użalać się teraz nade mną.

Po tym leku zaczęłam nieustannie jeść. Przytyłam chyba z piętnaście kilogramów. Głosy nie ustawały. Nieustannie kazały mi się modlić. 

Prosiłam i prosiłam, żeby to zamknąć. Kiedy tylko myślałam, ze cierpię i że dzieje mi się krzywda ktoś z mojej rodziny szedł do łazienki sikać. Tak jakby dać mi do zrozumienia, że kolokwialnie mówiąc „leją” na moje problemy. I rzeczywiście było jak w wojsku. Nikt się nade mną nie rozczulał. Zamiast tego jednego dnia nagle zaczęłam słyszeć głosy zadzwoń. Zadzwoń do niego. Zadzwoń. I wtedy nie wytrzymałam. Bałam się, ze zrobię coś głupiego w życiu realnym i powiedziałam o tym siostrze. Że są głosy, które karzą mi robić różne rzeczy. Że mnie straszą, że przeze mnie umrze mi babcia. Albo że odejmą mi nogi i będę kaleką jak nie zrobię o co mnie proszą. I wtedy usłyszałam ponownie diagnozę. Schizofrenia paranoidalna.

Następnego dnia przyjechał mój wujek. Był na dworze. A ja strasznie płakałam. I wtedy moja mama wyprowadziła mnie w miejsce domu, gdzie nikt nie słyszał mojego płaczu. I moich krzyków. Tak, żeby wujek nie dowiedział się, że jestem chora. Ukrywano to przed całą rodziną. Tak jakbym była trędowata. Potem moja mama tłumaczyła mi, ze to dla mojego dobra.

W rezultacie moja rodzina stała się strażnikiem mojej choroby. Okazało się, ze mama bała się, ze nie ma prądu i lodówka się jej rozmrozi. I glosy mi mówiły, że jak będę robić co mi każą to moja rodzina nie ucierpi. W tym czasie też słyszałam, że ode mnie zależy również powodzenie w pracy mojej siostry, mojego szwagra i drugiej siostry, również jej dzieci. 

Moja siostra zażyczyła sobie grać ze mną w piłkę. Oznaczało to, że uczy mnie jak trzeba grać w życiu. 

Dni mijały a ja się modliłam. Czułam się jakbym była najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. Ze nikt nie jest po mojej stronie. Nikt nie okazuje mi miłości ani uczucia.

I wreszcie skończyły się rozgrywki reprezentacji. Tego dnia głosy ustały. Choć jak się później okazało nie wszystkie.

Wróciłam do pracy. Usłyszałam że odtąd mam palic papierosy, ze to czas dla niego. Często gdy wychodzę z domu jakiś głos powtarza mi: „papieros”.

Bardzo się boję powrotu sytuacji. Teraz już nie odróżniam czy palę bo się uzależniłam czy bo on tego chce. 

Jego głos niezmiennie od 10 lat nie ustaje. Gdy tylko pomyśle, że może ktoś kogo poznałam zaczyna mi się podobać od razu słyszę, ze jestem jego zoną, że on przeprasza, że rodzina to firma, w której każdy odgrywa jakąś role, i nie wolno mi złego słowa na niego powiedzieć. I mimo, że staram się dostrzegać, że wreszcie układa mi się w pracy, że ludzie mnie szanują i pomagają jego głos niezmiennie powtarza to samo. Od jakiegoś czasu popadam w depresje z powodu tego, ze ciągle to słyszę. Trudno jest zaakceptować fakt, ze na stałe już jest się czyjąś wirtualną żoną i ze już  nigdy nikt Cię naprawdę nie pokocha. Postanowiłam jednak, że nigdy więcej nie będę myślała o śmierci. Po coś Pan Bóg zostawił mnie na tym świecie, może to właśnie miłość do mojej rodziny i to, że w jakiś sposób czuje się im potrzebna ma nadać sens mojemu trudnemu życiu. W żadnym razie towarzystwo tego głosu nigdy nie było i nie jest moim wyborem. A cierpienie jakie doznawałam za jego sprawą tylko pogłębiało moja samotność. Nigdy nie chciałam jego obecności w moim życiu.

 

Jeśli chcesz dowiedzieć się, czym jest schizofrenia, to polecam poniższy artykuł

Schizofrenia